Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/369

Ta strona została przepisana.

konał się, że tuż obok niego jakiś człek posuwa się ostrożnie lecz niezręcznie wśród gałęzi i listowia. Podszedłszy bliżej, dostrzegł Secundrę Dassa, uchodzącego żwawo podkradkiem i rzucającego raz wraz bystre spojrzenia poza siebie. Na ten widok nie wiedział sam, czy ma śmiać się czy krzyczeć, a i towarzysze jego, gdy do nich wrócił, mieli tę samą wątpliwość. Już się nie obawiano napadu Indjan, natomiast poczęto brać co innego pod uwagę. Skoro Secundra Das zadawał sobie trud, by ich szpiegować, tedy było rzeczą wysoce prawdopodobną, że znał angielszczyznę, wobec tego zaś wszystkie ich zamiary były niechybnie znane dziedzicowi. Ale tak się osobliwie złożyło, że jeżeli Secundra Das znał język angielski i krył się z tą znajomością, tedy Harris był wprawny w kilku narzeczach Indyj, o czem jednak wolał nie rozpowiadać, gdyż jego bytność i jego sprawki w tym kraju nie przyniosły mu wcale chluby. Tak więc każda ze stron miała swego szpiega — podsłuchującego obrady strony przeciwnej. Gdy się ta okoliczność wyjaśniła, spiskowcy powrócili natychmiast z obozu. Harris, widząc, że Hindustańczyk zamknął się na osobności ze swym panem, podczołgał się pod sam namiot; reszta kamratów zasiadła przy ognisku i ćmiąc tytoń oczekiwała niecierpliwie jego sprawozdania. Gdy nakoniec powrócił, twarz miał niesłychanie posępną. To co był podsłuchał, potwierdzało w zupełności najgorsze z jego podejrzeń. Secundra Dass, snać w dobrej