Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/37

Ta strona została przepisana.

— Ale cieszę się bardzo, że asan tak dobrze żyjesz z panem Henrykiem. Przekonasz się, że będziesz w nim miał dobrego zwierzchnika.
To rzekłszy, otworzył książkę, co było u niego zwykłym znakiem zakończenia rozmowy. Ale napewno niewiele czytał, a jeszcze mniej zrozumiał ze swej lektury Bitwa pod Culloden i los starszego syna — był to ciężar przytłaczający ustawicznie jego myśli. Ciężarem zaś moich myśli była nienaturalna jakaś zawiść względem zmarłego brata pana Henryka, która już wtedy zaczęła wzrastać we mnie.
Na ostatek zostawiam sobie to co mam powiedzieć o pani Henrykowej, tak iż niniejsze wyrażenie mego sentymentu może wydać się ponad miarę silnem; czytelnik zechce sam w tej mierze sąd swój ustanowić, skoro ja już powiem wszystko. Wszelako najpierw muszę wspomnieć o innym szczególe, który był drogą do bliższej poufałości w tym względzie. Jeszcze nie było upłynęło pół roku od mego przybycia do Durrisdeer, gdy zdarzyło się, że Jan Paweł obłożnie zachorował; wedle mego skromnego mniemania główną przyczyną jego choroby było pijaństwo; jednakowoż doznawał takiej czci i pieczołowitości, niby jaki człek święty nawiedzony nieszczęściem, bo zresztą w istocie czynił wszelkie pozory świętości, tak iż nawet ple-