Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/373

Ta strona została przepisana.

wspomnieć, że tym razem gniew Harrisa i jego towarzyszy przebrał już wszelką miarę; powtóre zaznaczę i tę nader ważną okoliczność, że niedawno przedtem pan dziedzic i Secundra Dass zostali pod jakimś tam pretekstem pozbawieni oręża. Jednakowoż, mimo wszystkiego co im groziło, dwaj ci ludzie nadal wybornie odgrywali komedję przyjaźni: Secundra giął się wciąż w uniżonych pokłonach, pan dziedzic nie skąpił uśmiechów, a w ostatnią noc przed zerwaniem rozejmu posunął się nawet tak daleko, iż śpiewał różne pieśni gwoli rozweselenia całego towarzystwa. Zauważono przytem, że jadł z niespotykaną wpierw u niego żarłocznością i jakoby umyślnie pił ponad miarę.
Nakoniec, około trzeciej godziny nad ranem, wyszedł z namiotu na otwartą przestrzeń, lamentując i skarżąc się głośno, a zachowując się zupełnie jako człowiek cierpiący na niestrawność. Z pomocą swemu panu przyszedł Secundra i w oczach wszystkich czuwał nad nim przez czas jakiś. Wkońcu pan dziedzic, jakoby poczuwszy się lepiej, ułożył się na zmarzniętej ziemi za namiotem i zasnął, Indyjczyk zasię powrócił do namiotu. W jakiś czas potem zmieniono wartownika, szczególnej jego uwadze polecając pana dziedzica, spowiniętego w burkę z bawolej sierci; tedy ów człowiek, jak sam zapewniał, nie spuścił go z oka ani na chwilę. Z pierwszym