Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/379

Ta strona została przepisana.

dziecie mogli sami tego dopilnować. Naturalnie ani wam przez głowę nie przejdzie, że taki drab głupawy może was ocyganić! Ale miejcie się na ostrożności! Nawet tacy niedowarzeńcy mają przecie szczyptę rozumu, którym wojują jako śmierdziel swym fetorem; przeto może nie każdemu wiadomo, że Harris już zdążył się zabezpieczyć. Juści, że dla niego skarb stanowi wszystko. Musicie znaleźć go lub poginąć z głodu. Atoli on już przedtem otrzymał swą zapłatę; brat mój najął go na moją zgubę; spójrzcie nań, jeżeli macie co do tego jakąś wątpliwość... spójrzcie na niego, jak szczerzy zęby i krztusi się, przyłapany na swem łotrostwie!
I, korzystając z wrażenia, jakie wywołał, jął rozwodzić się nad tem, jak był zbiegł, uważając, że mu się ten zamiar powiedzie w zupełności, jak następnie rozmyślił się i postanowił wrócić, oznajmić towarzyszom całą prawdę i jeszcze raz próbować z nimi szczęścia, w przekonaniu, iż oni natychmiast złożą Harrisa i obiorą sobie innego naczelnika.
— Otom wam rzekł całą prawdę — zakończył a teraz oddaję się całkowicie w wasze ręce... czyniąc jedyny wyjątek. Chcecie wiedzieć, jaki to wyjątek? Tu oto on siedzi! — krzyknął, wskazując znów na Harrisa; — ten człowiek winien umrzeć! Mniejsza o broń i warunki; pozwólcie mi stanąć twarzą w twarz przeciw niemu, a choćbyście nie dali mi nic innego oprócz kija, to go stłukę na miazgę... porą-