Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/386

Ta strona została przepisana.

przykre i (zważywszy charakter okolicy) zagrażały ich bezpieczeństwu, pocieszała go w sposób rubaszny, lecz wedle ich starań łagodny.
Wszelakoż jeśli w najgorszym nawet z ludzi trafia się czasami usposobienie łagodne, to przecie zawżdy — i to przedewszystkiem — wrodzona takim ludziom bywa chciwość. Przeto rychło odwrócili się od onego człeka stroskanego i zajęli się własnemi kłopoty. Ponieważ miejsce skarbu, acz jeszcze nierozpoznane, znajdowało się nieopodal, przeto postanowiono nie zwijać jeszcze obozu i cały dzień zbiegł przeto podróżnikom na bezskutecznych poszukiwaniach wśród boru — a przez ten czas Secundra wciąż tylko leżał na grobie swego pana. W noc ową nie postawiono straży, lecz wszyscy pokładli się razem wokrąg ogniska głowami nazewnątrz, nakształt szprych u koła, obyczajem leśnych ludzi. Ranek zastał ich w tejże pozycji... tylko Pinkerton, który spoczywał na prawo od Mountaina, pomiędzy nim a Hastie’m, został w godzinach mroku cichaczem zamordowany. Leżał spowity płaszczem, jako był usnął, ale głowę miał oskalpowaną w sposób nieludzki. W ów ranek cała banda była blada niby gromada upiorów, bo zawziętość indyjskich wojowników (albo, mówiąc ściślej, indyjskich skrytobójców) była wszystkim dobrze znaną. Główną winę zwalali na brak straży w noc poprzednią, zaś roznamiętnieni bliskością skarbu postanowili trwać nadał w tem samem miejscu.