Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/412

Ta strona została przepisana.

choć raz odetchnął — a kędyś poza mną jeden z obecnych (sam nie wiem kto) wybuchnął jakby głośnym szlochem.
— Teraz pomóżcie mi go wydostać — ozwał się Secundra.
Zatraciłem w sobie poczucie czasu — upłynęły może trzy, może pięć godzin, w ciągu których Indus czynił wszelkie wysiłki, by ożywić ciało swego pana. Jedno tylko wiem, że była jeszcze noc i księżyc jeszcze nie zaszedł, choć już był nachylił się nisko i obrębiał polanę pasmem długich cieni, gdy Secundra wydał nagle cichy okrzyk radości. Pochyliwszy się co żywo przed siebie, miałem wrażenie, iż dostrzegam jakowąś zmianę na lodowatej twarzy odkopanego. W chwilę później obaczyłem, iż powieki poczęły mu drgać szybko — jeszcze chwila, a rozwarły się zupełnie... i trup, od tygodnia już nieżyw, spojrzał mi na chwilę w oczy.
Taki znak jego życia gotów jestem poświadczyć, choćby przysięgą. Od towarzyszy mych słyszałem później, iż on najwidoczniej silił się na jakieś słowa — że z poza zarosłych warg ukazały się zęby, a brwi mu się ściągnęły, jakgdyby w katuszy bólu i wysiłku. Wszystko to być może — jam wszelakoż tego już nie widział, bom był czem innem zajęty. Oto ledwie rozwarły się oczy nieboszczyka, aliści pan mój, lord na Durrisdeerze, runął bezwładnie na ziemię — a gdyśmy go podnieśli był już martwy.