Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/43

Ta strona została przepisana.

dziś niemiłe poselstwo; ponieważ nie wchodzi ono wcale w zakres pańskich obowiązków, pragnę panu szczególniej podziękować, a jednocześnie wspomnieć mu (o ileby pan Henryk omieszkał to uczynić), jak bardzo jest pożądanem, by ani jedno słowo o całej tej sprawie nie doszło do uszu mej synowej. Domyślniki dotyczące osoby zmarłej, panie Mackellor, w dwójnasób bywają bolesne.
Gniew zawrzał w mem sercu, niewiele brakowało, a byłbym się uniósł i powiedziałbym w oczy jegomości, że nie postępuje właściwie, utwierdzając w sercu małżonki pana Henryka obraz jego zmarłego brata, i że uczyniłby o wiele lepiej, gdyby starał się skruszyć owo fałszywe bożyszcze. Albowiem w onej chwili uświadomiłem sobie z całą jasnością, jaka przepaść leżała między moim zwierzchnikiem a jego małżonką.
Pióro moje dość jest sposobne do spisywania prostej opowieści, rzecby można, suchej kroniki wypadków; ale przedstawienie w należytem świetle tysiąca drobnych szczegółów, niedość w sobie znaczących, by zasługiwały na opowiedzenie, — przytaczanie słów niewiele mówiących tego co się czytało w spojrzeniach — i zamieszczenie treści osiemnastu miesięcy na połowie stronnicy — jest to przedsięwzięcie, którego nie mam odwagi wykonać. Wina cała, (że powiem może aż nadto szczerze) leżała po stronie żony pana Henryka. Ona bowiem nie-