Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/44

Ta strona została przepisana.

jako za zasługę sobie poczytywała, iż się zgodziła wyjść za mąż, i czuła się jakby męczenniczką; zaś pan starszy świadomie czy nieświadomie, umacniał ją w owem przekonaniu. Za zasługę też sobie uważała swoją stałość względem zmarłego, choć sądząc wedle sumienia, należałoby tę stałość nazwać raczej niewinnością wobec żyjącego; także i pod tym względem znajdowała silną ostoję w swoim teściu. Przypuszczam, że płynęło to stąd, iż pan starszy lubił mówić o stracie, jaką poniósł, a wstydził się mieć pana Henryka ciągłym świadkiem swych wynurzeń. Tak czy owak, dzięki niemu powstała w tem małem gronie rodzinnem pewna jakby koterja, do której nie dopuszczano pana Henryka. Zdaje się, iż za lat dawniejszych, ilekroć prócz rodziny nie było nikogo w Durrisdeerze, panował obyczaj, że pan starszy siadywał przy kominku, racząc się winem, a panna Alison, zamiast udać się do swej komnatki, przynosiła stołeczek i wiodła serdeczną pogawędkę ze swym opiekunem; obyczaj ten utrzymał się później, gdy została żoną mego chlebodawcy. Pewnie, iż miłą było rzeczą widzieć imć pana tak serdecznie usposobionego dla swej synowej, ja jednakże tak dalece byłem stronnikiem pana Henryka, że mogło mnie tylko gniewać to jego odosobnienia. Nieraz widziałem, jak wiedziony nagłą decyzją wstawał pomimowoli od stołu, by przyłączyć się do żony i ojca; oni ze swej strony odwracali się doń z uśmiechem, jak do