Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/45

Ta strona została przepisana.

natrętnego dziecka, i z tak źle ukrywanym wysiłkiem wciągali go do rozmowy, iż nieborakowi nie zostawało nic innego, jak znaleźć się znów przy mnie za stołem, skąd (wobec wielkich rozmiarów sali jadalnej) słyszeliśmy jeno głuchy szmer głosów gwarzących koło kominka. Siedział tak nieraz długo i poglądał w ich stronę, a ja z nim razem, — i tylko niekiedy, widząc, jak starszy pan potrząsa smutnie głową, to znów kładzie rękę na głowie swej synowej lub tuli do siebie jej rękę jakby na znak pocieszenia, niekiedy zaś pochwytując wymianę łzawych spojrzeń, miarkowaliśmy, że rozmowa toczy się na stary temat... i że cień zmarłego krąży wciąż w tej sali.
Bywają chwile, kiedy mam za złe panu Henrykowi tę zbytnią wyrozumiałość; wszelakoż musieliśmy pamiętać, że pani Alison jedynie przez współczucie została jego żoną i że on przystał na ten warunek — zresztą brakło mu odwagi, by miał kiedy sprzeciwić się takiemu stanowi rzeczy. Pewnego razu, jak sobie przypominam, oznajmił, iż wynalazł człowieka, który potrafi wstawić nową szybkę w rozbitem oknie. Ponieważ pan Henryk miał na głowie wszystkie gospodarskie sprawy, przeto rzecz ta najwyraźniej wchodziła w zakres jego uprawnień. Atoli, wobec snującej się wciąż mary starszego brata szybka ta była uważana niemal za świętość; przeto na pierwszą wzmiankę