Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/50

Ta strona została przepisana.

baczyć się z aścinymi chlebodawcami... wybaczysz mi waćpan, że nadaję im takie miano, gdyż jest to okolczność, którejbym się nigdy nie domyślał, sądząc z powierzchowności i manier waćpana. Jeżeli zatem waszmość będziesz natyle uprzejmy, iż zameldujesz im moje nazwisko, prosiłbym też dodać, iż przynoszę listy, które winny sprawić wielką radość w tym domu.
Pułkownik Franciszek Burke był jednym z tych Irlandczyków, którzy stojąc po stronie księcia przynieśli jego sprawie niezliczone szkody, a przeto tak byli nielubiani przez Szkotów w czasie powstania. Zaraz też mi przyszło na myśl, jak zdumieni musieli być ludzie wiadomością, że dziedzic Ballantrae przystał do owej partji... W tejże chwili silne przeczucie prawdy opanowało mą duszę.
— Racz waszmość wejść tutaj — odezwałem się, otwierając drzwi jednego z pokojów, — a ja pójdę zawiadomić mego pana.
— Bardzo to grzecznie z pańskiej strony, mości panie... mniejsza o nazwisko — rzekł na to pułkownik.
Wyszedłem więc zwolna na górę, do świetlicy. Zastałem tam ich wszystkich troje. Jegomość siedział na zwykłem miejscu, żona pana Henryka przy oknie za robótką, a pan Henryk (jak to miał często w zwyczaju) przechadzał się po drugim końcu pokoju. Stół pośrodku świet-