Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/52

Ta strona została przepisana.

— Niepodobna się mylić, spoglądając na tak piękną postać kobiecą — przemówił. — Wszak mam zaszczyt mówić z uroczą panną Alison, o której tylekroć zdarzyło mi się słyszeć?
Małżonkowie znowu zamienili pomiędzy sobą spojrzenia.
— Jestem żoną mości Henryka Durie — odparła; — atoli panieńskie moje imię brzmiało Alison Graeme.
W tę chwilę wmieszał się do rozmowy jegomość, mówiąc:
— Stary już człek ze mnie i życiem złamany, panie pułkowniku Burke. Wielkąbyś mi łaskę wyrządził waszmość, przystępując wprost do rzeczy. Powiedz mi, zali przynosisz wieści o... — tu zawahał się, poczem głosem dziwnie zmienionym dokończył: — ... o moim synu?
— Drogi i zacny panie — odrzekł pułkownik. — Jako żołnierz, będę wobec waszmości zupełnie szczery. Przynoszę wieści o synu.
Jegomość wyciągnął przed siebie rękę, potrząsając nią szybko, jak gdyby chciał dać znak jakiś; trudno jednak było odgadnąć, czy życzy sobie, by dalej mówiono, czy też, by zostawiono mu chwilę czasu. Wkońcu wykrztusił z siebie tylko te dwa słowa:
— Czy dobre? — Pewnie! Najlepsze w świecie! — zawołał pułkownik. — Mój serdeczny przyjaciel i uwielbiany towarzysz przebywa o tej godzi-