Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/54

Ta strona została przepisana.

pełniam w obecności kobiety. Ale oto są listy pisane własną ręką dziedzica, z osobna do każdego z was trojga, a znając niezwykłe talenta mego przyjaciela, jestem pewny, iż z większym o wiele wdziękiem, niślibym ja potrafił, opowiedział w nich własne swe dzieje.
To mówiąc, wydobył z zanadrza wspomniane trzy listy, ułożył je wedle napisów, poczem wręczywszy pierwszy z nich jegomościowi, (który pochwycił go skwapliwie), podszedł z drugim do żony pana Henryka. Ona jednak skinęła ręką, jakby odpychając go od siebie:
— Racz waszmość oddać to memu mężowi — ozwała się zdławionym głosem.
Pułkownik był człowiekiem bystrym, mimo to zbił się nieco z tropu tą odmową.
— Ma się rozumieć!... — wyjąkał. — Jakiż kiep ze mnie, żem na to nie wpadł... Ma się rozumieć...
Wszelakoż ciągle jeszcze trzymał list przed sobą — aż wkońcu pan Henryk zdecydował się sięgnąć ręką ku niemu. Wówczas nie zostało już nią innego, jak podać w tę stronę owo pismo. Pan Henryk wziął oba listy — żony i swój — i obejrzał je z wierzchu, zmarszczywszy mocno brwi jakby w zamyśleniu. Wprawiał mnie o zdumienie swem pełnem godności postępowaniem; ale właśnie przyszła dlań chwila, w której miał dowieść godności swego charakteru.