Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/70

Ta strona została przepisana.

do niezwłocznego pościgu. Jęliśmy przeto popiesznie przysposabiać oręż i napawać się temi okropnościami, jakie nas czekały. Zauważyłem, iż Ballantrae stał spokojnie na przodzie okrętu, i patrzył przed siebie, przysłoniwszy oczy dłonią. Ja ze swej strony, wierny mej polityce w stosunku do tych dzikusów, krzątałem się tam gdzie najwięcej było roboty, sypiąc przytem jak z rękawa irlandzkiemi facecyjkami, co miały rozweselić mych towarzyszy.
— Bandera wgórę! — huknął Teach. — Pokazać „Wesołego Roberta“[1] tym skurczybykom!
Rozkaz taki był jeno objawem bezmyślnej pijackiej chełpliwości i mógł nas pozbawić nader cennej zdobyczy. Jam jednak uważał, że nie moją tu jest rzeczą wydawanie sądu, przeto jąłem wspinać się wgórę, dzierżąc w rękach czarną chorągiew.
W tejże chwili Ballantrae podszedł w stronę rufy i rzekł z uśmiechem:
— Może miło ci będzie posłyszeć, pijacko gębo, że ścigasz okręt floty królewskiej.

Teach rozwrzeszczał się przeraźliwie, zarzucając mu kłamstwo, mimo to podbiegł niezwłocznie ku balaskom, a wszyscy poszli za jego przykładem. Nigdy nie zdarzyło mi się wi-

  1. Nazwa popularna bandery korsarskiej.