Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/77

Ta strona została przepisana.

szwank było wystawione; do końca życia zawdym się czuł lepiej na końskim grzbiecie niśli na pokładzie okrętu, a przytem (mamże być szczerym?) w duszy mej żył ustawicznie lęk przed morzem, zmagający się z lękiem wobec mych towarzyszy. Nie jestem z tych, co to krzykiem dokładają sobie odwagi: sprawiam się dobrze na wielu placach boju pod okiem sławnych generałów, a ostatni mój awans zdobyłem sobie czynem niezwykłej waleczności, na który mam wielu świadków. Atoli ilekroć przystępowaliśmy do zatapiania którego z okrętów, Franciszkowi Burke dusza ulatywała wpięty. Mała, do skorupki jaja podobna łódka, w której wyprawialiśmy się na morze, straszliwy łoskot olbrzymich bałwanów, wysokość okrętu na który mieliśmy się wspinać, myśl o tem, ilu też ludzi staje przeciwko nam w słusznej praw swoich obronie, groźne niebiosa, które (jak to bywa w onych okolicach) tak często przyglądały się pochmurnie naszym poczynaniom, oraz sam lament wiatru brzmiący mi w uszach — wszystko to były okoliczności zgoła nie w smak idące memu męstwu. Ponadto zważywszy, żem był zawsze człowiekiem wrażliwego serca, owe sceny, które następowały nieodwołalnie po naszych sukcesach, równie mało mnie nęciły, jak możliwość przegranej. Dwukrotnie zdarzyło się, żeśmy na okrętach napadniętych znaleźli kobiety — i chociaż widywałem miasta na łup wydane, a niedawnym cza-