taka groza niebezpieczeństwa, iż chyba dostałem jakiejś kołowacizny, bo zaledwie mogłem zrozumieć to, na com spoglądał.
Naraz ujrzałem pana Riacha i marynarzy krzątających się koło szalupy, więc, jeszcze w onem oszołomieniu, pobiegłem, by im pomagać; i ledwo tylko wziąłem się do roboty, odzyskałem znów przytomność umysłu. Niełatwe to było zadanie, gdyż szalupa znajdowała się pośrodku okrętu i była pełna różnych gratów, a łomotanie wzburzonego morza ustawicznie zmuszało nas do przerywania pracy i szukania równowagi; jednakże pracowaliśmy, jak konie, wedle sił i możności.
Tymczasem ci z pośród ranionych, którzy mogli się poruszać, wygramolili się przez lukę przednią i zaczęli nam pomagać; natomiast pozostali, którzy bezradnie leżeli na tapczanach, nękali mnie swem skomleniem i prośbami o ratunek.
Kapitan do niczego się nie wtrącał. Rzekłbyś, że mu rozum odebrało. Stał, trzymając się karnatów[1], rozmawiał sam z sobą i jęczał głośno, ilekroć okręt tłukł o rafę. Ten bryg, jego bryg, był mu prawie żoną i dzieckiem. Mógł-ci kapitan patrzeć nieczule dzień po dniu na katowanie biednego Ransome‘a, — atoli, gdy poszło o bryg, to zdawał się cierpieć pospołu z nim.
Z całego tego czasu, kiedyśmy pracowali koło łodzi, jedną jeszcze rzecz zdołałem zapamiętać, a mianowicie, że, zerkając w stronę wybrzeża, zapytałem Alana, jak a to okolica; on zaś odpowiedział, że dla niego najgorsza, jaka tylko być może, gdyż jest to kraj Campbellów.
- ↑ Karnat — lina podtrzymująca maszt, a przytwierdzona do burty.