Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/173

Ta strona została skorygowana.

działem, jak łzy ciekły po licach mężczyzn i kobiet w łodzi; płakali nawet ci, co pochylali się nad wiosłami, a okoliczności i nuta tej pieśni nawet na mnie samym uczyniły wielkie wrażenie.
W Kinlochaline zdybałem Neil Roya na uboczu ponad brzegiem i rzekłem mu, iż jest on zapewne jednym z ludzi Appińskich.
— A czemużby nie! — odrzekł.
— Właśnie poszukuję tu kogoś — mówię mu, — i przyszło mi do głowy, że waćpan będziesz miał o nim wiadomości. Człowieka tego zową Alan Breck Stuart.
I w swej głupocie, zamiast pokazać mu guzik, starałem się wsunąć mu w rękę szyling; on na to odwrócił się do mnie plecami.
— Czuję się bardzo dotknięty — rzecze, — boć zgoła w nie taki to sposób winien się odnosić szlachcic do szlachcica. Człek, którego aść szukasz, bawi we Francji... atoli nawet, gdybym miał go w swej sakwie, a waćpan miałbyś trzos pełen złota, nie naruszyłbym ani włoska na jego głowie.
Obaczyłem się, iżem wybrał złą drogę do celu, więc nie tracąc czasu na usprawiedliwienia, pokazałem mu guzik, spoczywający w zagłębieniu mej dłoni.
— Moiściewy! — rzecze Neil, — toć myślę, żeście mogli rozpocząć od tego końca! Alić skoro to aść jesteś chłopak ze srebrnym guzikiem, to wszystko w porządku, boć polecono mi, bym czuwał nad bezpieczeństwem waszmości. Atoli, jeżeli wolno mi powiedzieć szczerze, jest jedno miano, którego waćpanu nigdy nie wolno wymawiać, tem zaś mianem jest nazwisko Alana Brecka; i jest też jedna rzecz, której nie powinieneś asan nigdy czynić, a tą jest ofiarowanie brudnego grosiwa szlachcicowi szkockiemu.

155