Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/249

Ta strona została skorygowana.




ROZDZIAŁ XXIII.
KLATKA CLUNY’EGO.

Doszliśmy nakoniec do skraju boru, który piętrzył się niezmiernie stromo po urwistem zboczu i był uwieńczony nagą krzesanicą.
— To tutaj — rzekł jeden z przewodników i jęliśmy wdzierać się pod górę.
Drzewa pięły się po spadziźnie, jak majtkowie po karnatach[1] okrętu, a ich pnie były jak gdyby poręczami schodów, po których wstępowaliśmy wzwyż.
Na samym szczycie, tuż przed głaźną ścianą wierchu strzelającego ponad regle, znaleźliśmy ów dziwny dom, który w wieści gminnej pozyskał nazwę „klatki Cluny’ego.“ Parę śniatów drzewnych ułożono wpoprzek, przerwy umocniono słupcami, a przestrzeń poza tą zaporą wyrównano ziemią celem utworzenia klepiska. Jedno z drzew wyrastających z górskiego zbocza, zielone jeszcze i bujne, służyło za główną więźbę dachu. Ściany były z prętowia, utkanego mchem. Cały dom kształtem swym cokolwiek przypominał jaje, a częściowo wisząc, częściowo stojąc na tej stromej, gąszczem porosłej spadziźnie, podobny był do gniazda os na zielonej tarninie.

  1. Liny boczne, podtrzymujące maszt.
227