Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/309

Ta strona została skorygowana.

— Spotkałem się z nim, panie łaskawy, za ciężkie grzechy moje, — odrzekłem; — albowiem jego to pośrednictwu tudzież zarządzeniu mojego stryja przypisać należy, iż zostałem porwany nieopodal tego miasta, tłukłem się po morzu, przeżyłem rozbicie okrętu i setki innych udręczeń, a obecnie w tej lichej odzieży staję przed obliczem waszmości.
— Powiadasz aść, iż okręt wasz się rozbił — rzecze p. Rankeillor, — gdzież to było?
— Koło południowego naroża wyspy Mull — wyjaśniłem. — Wysepka, na którą mnie wyrzuciły fale, nosi miano Earraid.
— Ach! — rzecze rejent, uśmiechając się, — asan masz lepsze wiadomości w geografji, aniżeli ja. Ale jak dotąd, powiem aspanu szczerze, opowieść twoja zgadza się jota w jotę z wiadomościami, które zasiągnąłem z innego źródła. Lecz aść powiadasz, że cię porwano; jak to należy rozumieć?
— Zupełnie dosłownie, łaskawy panie, — odpowiadam. — Właśniem się wybierał do domu waszmości, gdy mnie zwabiono na pokład brygu, tam okrutnem uderzeniem obalono mnie na ziemię, wrzucono do ciemnicy... a potem już nie wiem co się ze mną działo, aż dopiero, gdyśmy znaleźli się na pełnem morzu. Byłem przeznaczony do plantacyj; traf tylko zrządził, że przy pomocy Bożej udało mi się ujść żywo.
— Bryg rozbił się 27-go czerwca, — zauważył rejent, zaglądając do swej księgi, a dzisiaj mamy 24-go sierpnia. Mamy tu zatem, panie Balfour, znaczną przerwę, prawie dwumiesięczną. Sprawiło to już niemało trosk i zgryzoty twoim przyjaciołom, to też wyznam ci, że nie będę zaspokojony, póki wszystkiego nie sprawdzę.

285