ciebie tak, jak nie sądziłem, bym miał się kiedy odzywać do kogokolwiek. Czemuż więc starasz się mnie zatrzymać? Pozwól mi odejść z powrotem... pozwól mi odejść z powrotem do przyjaciół, którzy mnie kochają!
— Nie, nie; nie, nie — rzekł stryj z wielką powagą. — Ja bardzo cię lubię... jeszcze sobie przypadniemy do serca; a przez wzgląd na cześć naszego domu nie mogę cię odprawić tą drogą, którą tu przybyłeś. Pozostań tu spokojnie, bądź dobrym chłopcem; skoro pomieszkasz tu troszkę spokojnie, przekonasz się, że zgodzimy się z sobą.
— Dobrze, mości dobrodzieju — odrzekłem, rozważywszy w milczeniu całą sprawę, — pobędę tu czas jakiś! Słuszniejsza, bym szukał wsparcia u własnych krewniaków, niż u obcych, ale jeżeli nie dojdziemy do zgody, to ręczę, że nie stanie się to z mej winy.
Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/40
Ta strona została skorygowana.
26