W nocy padał deszcz obfity; zrana nazajutrz nadciągnął z północo-zachodu mroźny wiatr, przeganiając rozproszone chmury. Pomimo to wszystko, jeszcze zanim słońce zaczęło się ukazywać i zanim ostatnia z gwiazd znikła z niebios, wyprawiłem się nad brzeg strumyka i dałem nurka w głęboką, wirującą zatoczkę. Ponieważ skostniałem cały w tej kąpieli, usiadłem znów koło ogniska, do którego przyłożyłem sporo paliwa, i zacząłem poważnie zastanawiać się nad swojem położeniem.
Obecnie nie było już żadnych wątpliwości co do nieprzyjaznych uczuć mego stryja; nie było wątpliwości, że miałem w ręku losy własnego życia, oraz że stryj mój niczego nie omieszka, by przyprawić mnie o zgubę. Byłem jednak młody i dziarski, a przytem jak większość młokosów wychowanych na wsi, miałem wielkie mniemanie o swej przebiegłości. Przybywając do jego wrót, byłem niewiele co lepszy od żebraka i niewiele co starszy od pacholęcia; on przywitał mnie zdradą i przemocą; więc też byłoby to doskonałą odpłatą, gdybym wziął go teraz pod swą władzę i poganiał, jak pasterz owcę.
Siedziałem tak przy kominku, piastując kolano w dłoniach, i uśmiechając się sam do siebie; uniesiony