Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/54

Ta strona została skorygowana.

wyobraźnią, widziałem samego siebie, jak węszę jedną po drugiej jego tajemnicę i staję się panem i władcą tego człowieka. Czarodziej z Essendean, jak powiadają, sporządził zwierciadło, w którem ludzie mogli czytywać przyszłość; musiało być ono z innego materjału niż gorejące węgle, gdyż we wszystkich kształtach i obrazach, jakie się przyglądałem, gdym tak siedział, ani razu nie pojawił mi się okręt, ani razu okrętnik w kudłatej czapie, ani razu wielka pałka, co miała spaść na mą biedną głowę... ani też najmniejsza zapowiedź onych wszystkich udręczeń, jakie miały niebawem mnie nawiedzić.
Wraz też, odęty zarozumiałością, poszedłem na górę i wypuściłem więźnia na swobodę. On uprzejmie powitał mnie na dzieńdobry; odwzajemniłem się mu temże pozdrowieniem, uśmiechając się nad nim wzgardliwie z wyżyn mojego sprytu. Wkrótce zajęliśmy się śniadaniem, zupełnie jakby to było wczoraj.
— No mościpanie, — odezwałem się drwiąco, — czy waszmość masz mi coś jeszcze powiedzieć? Ponieważ zaś nie dawał mi zrozumiałej odpowiedzi, ciągnąłem dalej:
— Zdaje mi się, że już czas, byśmy się wzajem zrozumieli. Wziąłeś mnie waszmość za wiejskiego Jaśka Zielone-ucho, który we łbie ma tyle dowcipu lub odwagi, co garnek rozbełtanej kaszy. Ja zaś wziąłem waćpana za człowieka poczciwego, a co najmniej nie gorszego od innych; zdaje się, żeśmy się obaj pomylili. Jaką masz po temu przyczynę, by się mnie obawiać, oszukiwać mnie i dybać na moje życie?...
Mruknął coś, jakoby to były żarty i jakoby lubił sobie nieco dworować; potem zaś, widząc, że się uśmiecham, zmienił sposób przemawiania i zapewniał mnie, że wyjaśni mi wszystko, gdy zjemy śniadanie. Z jego

40