wymyślała różne sposoby porównań, niby to mimowolnych, na których jednak nie najlepiej wychodziła Anetka. Pod pozorem zasięgnięcia opinji Tullia co do bluzki, kołnierzyka, czy szarfy, zwracała umiejętnie jego uwagę na to, co było u niej piękne, a co mniej pięknem było u siostry. Anetka drżała, udawała, że nie słyszy, a trzymała się siłą mocy, by jej nie zadławić. Sylwja z niezrównanym powabem posyłała jej całusa po każdem świństewku, czasem jednak krzyżowały się ich wejrzenia.
Anetka mówiła: — Gardzę tobą!
Sylwja odpowiadała: — Ha, trudno, ale on mnie kocha jedynie!
— Nie! Nie! — wołała Anetka.
— Tak! Tak! — odpowiadała Sylwja.
Zamieniały prowokujące błyski oczu.
Anetka nie mogła długo ukrywać urazy pod uśmiechem, niby węża wśród kwiatów. Gdyby trwała na stanowisku dłużej, byłaby wybuchła krzykiem. Wstała tedy nagle i zostawiła Sylwji pole. Odeszła z podniesioną głową, rzucając jej ostatnie spojrzenie szyderstwa, przekorne zaś oczy Sylwji odpowiedziały:
— Pokaże się, kto będzie górą!
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/109
Ta strona została przepisana.
97