Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/126

Ta strona została przepisana.

— Ba! — odparła lekkomyślna dziewczyna. — Cóż mi to szkodzi? Ja przecież nie zaliczam się do towarzystwa! Tak, – dodała, otrzymawszy od Anetki lekkiego klapsa w ucho — powinnabym uważać potrochu na siebie, od kiedy zostałam twoją siostrą... Przyrzekam, że uczynię co w mojej mocy... Ale przyznaj, staruszko, że ty niewiele lepiej zachowałaś się ode mnie!
— To prawda! — uderzyła się w piersi Anetka. — Chwilami wydaje mi się nawet, że byłam gorsza... Ach, — dodała, tuląc się silniej do siostry — cóż to za dziwna rzecz to serce. Nigdy niewiadomo, co w nim się zbudzi i gdzie poniesie...
— Tak! — przyznała Sylwja, ściskając ją. — I dlatego właśnie cię kocham, że twe serce ponosi cię tak często i tak daleko!
Zbliżyły się do hotelu, którego dachy lśniły w promieniach księżyca. Sylwja otoczyła ramieniem szyję Anetki i szepnęła jej w ucho tonem niezwykle poważnym:
— Starucho moja! Nigdy nie zapomnę, ile przecierpiałaś tej nocy, ilu doznałaś strasznych przejść z mojej winy, tak, tak, nie zaprzeczaj... Miałam to czas rozważyć, biegając w poszukiwaniach za tobą, drżąc z obawy, że może stało się

114