Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/134

Ta strona została przepisana.

potrochu bezświadomą istotę, różniącą się od całego świata... Dziwiły ją w niej nietyle wybuchy namiętności, nagłe rozpłonienia i te przejścia duchowe, jakich się domyślała, ile tragiczna wprost powaga, jaką wkładała we wszystko. Tragizm? Ach, cóż za pomysł? Powaga? Cóż po niej? Rzeczy należy brać jak są. Sylwji nie wprawiały w zakłopotanie tysiączne fantazje, przelatujące jej przez głowę. Przelecą i znikną. Wszystko, co dobre i miłe, jest proste i naturalne. A to, co niedobre i niemiłe, jest również takie same. Zresztą, dobre czy niedobre, świstam na to, przejdzie i basta. Pocóż robić tyle ceregieli? Niewiadomo, naco tak zacietrzewiona Anetka daje nura w gęstwę myśli gorących, czy zimnych, w tę gmatwaninę pożądania i strachu w ową stertę namiętności i wstydliwości, nagromadzonych po wszystkich zakamarkach?... Któż ją raz odkorkuje? Mimo jednak, że była tak anormalna, przesadna i niezrozumiała, bawiła Sylwję, intrygowała ją, pociągała, i z tych właśnie powodów kochała ją bardziej jeszcze...
Długie milczenie brzemienne było w niepokojące zagadki. Sylwja wyrwała się zeń raptownie, zaczynając pleść trzy po trzy. Paplała prędziutko, cichutko, wetknąwszy nos w robotę, jakby na nią miotała klątwy. Mamrotała litanję drobnych,

122