Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/147

Ta strona została przepisana.

— Rozłączymy się?... Nigdy! Cóż to za gadanie? Będziemy się widywały codziennie. Ty przyjdziesz, ja przyjdę. Mój pokój zostanie moim nadal. Wszakże nie ośmieliłabyś się odebrać mi go? O, spróbuj tylko... nie dam! Gdy się zmęczę, przyjdę poleniuchować sobie. Czasem, jakiegoś wieczora, kiedy się mnie nie będziesz spodziewać, o niezwykłej godzinie, przybiegnę, wszakże mam klucz, wpadnę i przyłapię cię... Biada ci, jeśli będziesz robiła głupstwa... Zobaczysz, zobaczysz, pokochamy się jeszcze bardziej, tak będzie stokroć jeszcze lepiej... Rozłączyć się? Czy sądzisz, żebym się zgodziła, że mogłabym się obejść bez mej ślicznotki?
— Przychlebnico! Szelmeczko! — odparła, śmiejąc się Anetka. — Jak ty umiesz tumanić... Przeklęta kłamczyni!
— Anetko, nie klnij! Cóż to znowu!
— No więc, poprostu kłamczyni. Czy wolno tak?
— Ujdzie, ujdzie! — zgodziła się wspaniałomyślnie Sylwja.
Rzuciła się siostrze na szyję, ściskając ją do uduszenia.
— Kłamczyni pożre cię teraz! Zemści się!
Chytra dziewczyna miała jednak inny jeszcze sposób przebłagania Anetki. Poprosiła, by jej

135