działa, co się tam dzieje w głębi... Coraz częstszemi stawały się teraz owe zjawiska dziwne, niedostrzegane, nie istniejące jeszcze przed dziesięciu może miesiącami, a wywołało je, zda się, głównie przejście, jakie zaszło w lecie. Anetka miała niejasne wrażenie, że owe tonie bezświadomości rozwierały się także nocą, kiedy spała... ciężkim snem hipnotycznym. Wynurzając się z nich, wracała z bardzo daleka i nie pozostawało jej żadne wspomnienie. A jednak coś szeptało, że działo się tam coś niezmiernej wagi, dotyczące całych światów, coś nienazwalne, coś z poza granic dozwolonych rozumowi i rzeczy znośnych dlań jeszcze, coś bestjalsko-nadludzkiego, coś, czego wyrazem są greckie potwory i maszkary katedralne. Jakaś magma bezkształtna czepiała się jej rąk, czuła się żywcem związaną z ową podświadomą istotą snu. Ciężył jej smutek, hańba, parne brzemię wspólnictwa z czemś, czego nie mogła żadną miarą określić. Ciało jej nawet przepojone było mdłym odorem, który nie ustępował przez dni kilka. Nosiła niejako tajemnicę, skrytą wśród ciżby przelotnych obrazów dnia, za zamkniętemi wrotami gładkiego czoła, nie myśląc o niczem prócz niej, z oczyma obojętnemi dla świata, zwróconemi do wnętrza, mając ręce jak przystoi skrzyżowane pod piersiami... śpiące jezioro...
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/154
Ta strona została przepisana.
142