Nie wiedziała czemu, ale w tym ostatnim roku utraciła pewność logicznego umysłu swego i silnych dawniej nóg, mocno tkwiących w świecie realnym, nie miała też pojęcia w jaki sposób odzyskać równowagę. Dużoby dała, by móc obuć małe trzewiki Sylwji, która bez wahania stąpała pewnym krokiem, tupiąc po ziemi obcasami.
Czuła, że nie jest jak należy związana z życiem codziennem, z życiem ogółu i to ciągle, bez przerwy. W przeciwieństwie do siostry, zanadto pokochała życie wnętrzne, a zobojętniało jej to, które słońce oświeca. Takiby też pewnie stan trwał ciągle, gdyby nie wpadła w pułapkę seksualną, w którą chwytają się dużo prędzej i dużo niezręczniej marzyciele, niż inni ludzie. Nadchodziła godzina zdradziecka, a siatka sposobiła się już.
Nie wiedząc narazie o niczem, krążyła wokoło, oczywiście, nie myśląc o tem, w przeciwnym bowiem razie byłaby się rzuciła wstecz. Każdy krok jednak zbliżał ją do zasadzki.