Siedziała u okna zwrócona doń tyłem, a promienie zachodzącego słońca igrały po krągłym jej karku i ramionach. Wróciła właśnie do domu. Pierwszy to raz od całych miesięcy Anetka spędziła dzień cały na wsi, przechadzając się i pojąc słońcem wczesnej wiosny, co oszołamia, niby czyste wino, którego blasku nie mąci cień bezlistnego drzewa, a rzeźwi chłodny wiew uciekającej zimy. W głowie jej huczało, tętniło w arterjach, oczy zaś miała zalane falą jaśni. Pod powiekami Spuszczonemi widziała czerwone i złote lśnienia, czerwono-złoty nurt przelewał się przez całe jej ciało. Nieruchoma, stężała na krześle, zatraciła na chwilę świadomość...
Pośrodku lasu leży staw z plamą słońca, podobną oku. Wokoło krąg drzew, o konarach mchem porosłych. Uczuwa chęć kąpieli, Nagle jest rozebrana. Lodowata dłoń wody tknęła jej stóp i kolan. Dreszcz ją przejął rozkoszy. Przegląda się naga w złoto-różowym stawie, ogarnięta