Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/190

Ta strona została przepisana.

tak, troszkę), że jest komiczny. Przeciwnie, czuła rozrzewnienie.
(— Tak, najdroższy, jesteś piękny, porywający, inteligentny, wymowny, zachwycający! Chcesz mały uśmieszek? Oto masz dwa, mój luby... Patrz, jak się słodko uśmiecham... Czyś zadowolony?)
Serce jej się śmiało, że jest tak szczęśliwy, tak pełen chwały, że świegoce z coraz większym zapałem, jak ptak na wiosnę.
Delektował się jej uznaniem, pił ten hołd czysty, bez kropli ironji, pragnął dostać więcej, więcej jeszcze, nigdy nie syty. Upajał się własnym śpiewem, nie odróżniając go już od tej, którą uwielbiał. Wydała mu się wcieleniem wszystkiego, co było w nim piękne, czyste i genjalne. Padał przed nią na kolana.
Ona zaś, od kiedy wślizgnęło się w nią pierwsze spojrzenie miłosne, od kiedy skąpała się w tej fali adoracji, nie stawiała najlżejszego oporu. Opadła nawet zasłona ironji, którą okrywała niby pancerzem bicie serca swego, i z obnażonemi piersiami oddała się miłości. Tak była spragniona pieszczot! Jakaż rozkosz nasycić się, pijąc z ust człowieka, który ją uwodził. Radowała się tem zgóry, a to, że jej tę czarę rozkoszy podawał,

178