Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/217

Ta strona została przepisana.

Marcel uczynił gest ironiczny, który znaczył:
— Rzecz błaha!
— Widzisz pan tedy, drogi przyjacielu, — zakonkludowała — że koniec końcem jestem jeszcze bardziej od pana, niż od Rogera, oddalona.
— Zalicza się pani więc — spytał Marcel — równie do owej starej szkoły pod godłem: „Krępujmy się wzajem“?
— Całe dostojeństwo związku małżeńskiego, — powiedziała — stanowi miłość wyłączna, wierność dwu serc. Jeśli to zniknie, cóż zostanie poza pewnemi korzyściami praktycznemi?
— To rzecz niemała! — zauważył.
— To nie wystarcza, — odrzekła — by nagrodzić wszystkie poniesione ofiary.
— Jeśli pani tak myśli, to pocóż się żalić? Zaciska pani jeno kajdany, z których chce panią ktoś wyzwolić.
— Nie domagam się wolności serca! — powiedziała. — Czuję się dość silną, by je dochować bez skazy temu, któremu je dałam.
— Czy pani tego pewna? — zapytał spokojnie.
Anetka pewną tego nie była! Wiedziała co zwątpienie. W tej chwili przemawiała jako córka swej matki, nie jako Anetka, pełna i indywidualna. Ale nie chciała przyznać tego, zwłaszcza w rozmowie z Marcelem. Powiedziała tylko:

205