Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/218

Ta strona została przepisana.

— Taka jest moja wola!
— Wola, w tych sprawach?... — zdziwił się Marcel i uśmiechnął znowu. — To zupełnie jakby ktoś zadekretował, że płomień czerwony jest zielonym. Miłość, to latarnia morska o zmiennem świetle.
Ale uparta Anetka powiedziała:
— Dla mnie nie! Nie chcę!
Odczuwała doskonale i z tąż samą koniecznością potrzebę zmiany i trwania bez zmian, owe dwa przemożne instynkty każdej silnej żywotności. Po kolei buntował się w niej ten z nich, który był w danej chwili zagrożony.
Marcel, który znał dobrze piękną, dumną, i nieustępliwą dziewczynę, skłonił się tylko grzecznie. Anetka, która sądziła siebie równie ściśle jak on ją, uczuła rodzaj zawstydzenia:
— To znaczy... — nie chciałabym... — rzekła zcicha.
Uczyniwszy tę koncesję na rzecz prawdy, ciągnęła dalej z większą odwagą, gdyż stąpała teraz po gruncie, gdzie czuła się pewną siebie:
— Chciałbym jednak, by wzamian za dar wzajemny wierności miłosnej, każde z małżonków miało prawo żyć wedle duszy swojej, prawo kroczenia swoją drogą, poszukiwania własnej prawdy, zapewnienia sobie, jeśli tak trzeba, własnego pola

206