Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/224

Ta strona została przepisana.

wamy nad sobą, niesposób żyć sam na sam od rana do wieczora, by po pewnym czasie nie okazać swej właściwej istoty.
Rodzina Brissotów przybrała postać naturalną. Uśmiech ich, była to fasada. Anetka weszła do wnętrza gmachu. Ujrzała mieszczuchów zajętych interesami, ponurych, którzy zawiadywali swem mieniem z surową jakąś przyjemnością. Nie było tu mowy o socjalizmie. Z pośród nieśmiertelnych zasad, uznawano tu jeno Deklarację Praw... właściciela. Biada, ktoby na nie podniósł rękę. Czuwali pilnie i bezustannie nad stanem posiadania i ów baczny nadzór sprawiał im pełne utrapień zadowolenie. Lubowali się tem. Żyli w ustawicznej walce podjazdowej ze swą służbą, dzierżawcami, robotnikami z winnic, oraz swym wszystkimi sąsiadami. Skłonność do szykan pieniactwa, właściwa tej rodzinie, kwitła w najlepsze tu na prowincji. Śmiał się z całego serca papa Brissot, ile razy mu się udało chwycić w pułapkę kogoś, na kogo czatował. Ale nie śmiał się ostatni, bo przeciwnik zaliczał się do tegoż samego burgundzkiego typu. Nie dając za wygraną, rypostował nazajutrz cięciem jeszcze lepszem. I sprawa rozpoczynała się na nowo...
Anetki nie wtajemniczono, oczywiście, w owe utarczki. Brissotowie mówili o nich jeno między

212