— Dziecko z niej jeszcze. Niechże się śmieje do woli!
Nie zawsze się jednak śmiała. Wesołość jej przysłaniały często chmury. Po momentach serdecznego wylania zwierzeń, po godzinach jasnych, spędzonych z Rogerem, przychodziły niespodzianie i nagle napady melancholji, zwątpienia i trwogi. Chwiejność i rozbieżność myśli, trapiące ją od zeszłej jesieni, nietylko nie doznały ukojenia, ale zaznaczały się coraz to wyraźniej czasu tych miesięcy wzajemnej miłości. Wybuchały w niej, ni stąd, ni zowąd instynkty dziwaczne, dysharmonijne, stawała się nerwową, barokową, złośliwą, ironiczną, miewała chwile ponurej pychy i odczuwała niewytłumaczoną urazę. Anetka czyniła wysiłki, by to wszystko ukryć i stłumić, ale wyniki nie były najlepsze. Zapadała wówczas w milczenie nienawistne dla otoczenia i niepokojące. Nie traciła zwykłej bystrości umysłu, dlatego też kontrolowała się, pytała zdumiona, skąd pochodzą te przemiany, i wyrzucała je sobie. Niewiele to zmieniało sprawę, ale poczucie własnej niedoskonałości czyniło ją wyrozumiałą (coprawda, raczej przez rozumowanie, niźli ze szczerego serca) dla owych komicznych figur zaściankowych (znowu impertynencja... przepraszam, już nie będę!). Wszakże byli rodzicami
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/227
Ta strona została przepisana.
215