— Bardziej zasadniczej?
— Dla spraw duszy.
— Nie rozumiem.
— Jakże dać komuś pojęcie o własnem życiu wewnętrznem? Słowa są tak niejasne, chwiejne, niezdarne... Dusza... jakże to śmieszna rzecz mówić o duszy! Cóż to właściwie znaczy? Nie potrafię wytłumaczyć. To jest to, czem jestem, Rogerze. To rzecz najprawdziwsza i najgłębsza.
— Czyż nie dajesz mi tego, co w tobie najprawdziwsze i najgłębsze? — spytał.
— Nie mogę ci tego dać w zupełności.
— Tedy nie kochasz mnie.
— Tak, Rogerze, kocham cię. Ale nikt dać nie może wszystkiego.
— Nie dość mnie kochasz. Kochając, nie myśli się, by coś zachować dla siebie. Miłość... miłość... miłość.
Porwała go elokwencja. Wychwalał w patetycznych słowach ideję oddania się zupełnego, radość z ofiary dla szczęścia osoby kochanej, ona zaś myślała:
— Czemuż mówisz to wszystko, jedyny? Myślisz, że nie wiem? Sądzisz, że nie byłabym w stanie poświęcić się tobie w razie potrzeby i doznawać radości z tego? Uczyniłabym to pod jednym atoli warunkiem, mianowicie, byś tego
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/240
Ta strona została przepisana.
228