ronie dębu gruchały dzikie gołębie. Kukułka powtarzała nieskończone razy, to zbliska, to zdaleka, swój wiekuisty żart. Wiosna rozpętała się z całą mocą.
Roger był halaśliwy, rozweselony, śmiał się, podniecał jeszcze psa, sam podobny do młodego, rozswawolonego szczeniaka. Anetka, milcząca, skupiona, pozostała kilka kroków w tyle. Myślała:
— Tutaj?... Nie, tam na zakręcie drogi...
Patrzyła na Rogera, słuchała rozgwaru lasu. O, jakże się wszystko odmieni, gdy przemówi! Minęli zakręt, a ona nie rzekła słowa. Wreszcie zaczęła:
— Rogerze! — mówiła niepewnie, niemal cicho, a głos jej drżał. Nie słyszał. Niczego nie zauważył. Schylony tuż przed nią, zbierał fiołki i mówił, ciągle mówił. Podjęła znowu: — Rogerze! — Tym razem miała akcent takiej rozpaczy, że się obrócił, przejęty. I zaraz dostrzegł bladość jej śmiertelnie poważnego oblicza. Podszedł ku niej. Już był przerażony, ona zaś rzekła: — Rogerze, musimy się rozstać.
W rysach jego odbiło się zdumienie i trwoga. Wyjąknął:
— Co mówisz? Cóż ty mówisz?
Powtórzyła stanowczo, unikając jego wzroku:
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/264
Ta strona została przepisana.
252