Chwilami dolatywał z pobliskiej wsi odgłos dzwonów. Po długiem milczeniu Anetka westchnęła... Nadszedł koniec. Powiedziała półgłosem:
— Rogerze, musimy wracać...
Ciała ich rozstały się... Klęcząc przy łóżku, oparł czoło o bose nogi Anetki. Chciał jej dowieść:
— Jestem twój.
Ale nie mógł stłumić myśli ubocznych. Wyszedł z pokoju, zostawiając Anetkę, zajętą ubieraniem się. Czekał, oparty o mur brzeżący podjazd, i dumał nad tem co zaszło. Myśli niemiłe uleciały. Rozkoszował się poczuciem nasyconej dumy i zaspokojenia zmysłów. Czuł się dumnym. Myślał:
— Biedna Anetka!
Poprawił się zaraz:
— Kochana Anetka!...
Wyszła z domu. Była jak przedtem spokojna, tylko bardzo blada... Któż mógł powiedzieć, co się z nią działo przez krótkie chwile, które przebyła sama, któż zbadać mógł, ile przeszła porywów namiętności, bólu i rezygnacji? Roger niczego nie dostrzegał, zajęty wyłącznie sobą. Podszedł ku niej, chcąc wznowić protesty. Ale położyła palce na ustach i szepnęła: — Cicho! —
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/273
Ta strona została przepisana.
261