zać swój autorytet. Myślał, że oddając się, Anetka abdykowała, tedy sytuacja była całkiem inna. Winien był teraz żądać małżeństwa. Anetka wiedziała, że, zaślubiając ją teraz, uznałby się, jeszcze stokroć bardziej niż przedtem, w prawie wzięcia jej pod kuratelę. Wdzięczną mu była za poprawne postępowanie i naleganie, ale odmówiła. Rogera to zgniewało. Nie rozumiał jej już... (czyż rozumiał kiedykolwiek?). Wydał surowy sąd, ale nie okazał tego. Mimo wszystko zauważyła to i spojrzała nań ze smutkiem, ironją i czułością... tak, z czułością... (wszakże był to jej ukochany Roger!)...
Pod samą stacją położyła rękę w rękawiczce na dłoni Rogera. Zadrżał i szepnął:
— Anetko!
Ona powiedziała:
— Przebaczmy sobie wzajem!
Chciał mówić, ale nie mógł. Trzymali się za ręce, nie patrząc na siebie, ale czuli oboje łzy powstrzymywane siłą, gotowe popłynąć...
Znaleźli się na miejscu i musieli trzymać się na wodzy. Roger usadowił Anetkę w wagonie. Nie była sama w przedziale, musieli się tedy ograniczyć do słów banalnych, ale spojrzenia ich poiły się wzajem chciwie patrzeniem na ukochaną postać.
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/276
Ta strona została przepisana.
264