Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/279

Ta strona została przepisana.

smak popiołu, bolała nad poginionemi nadziejami, doznawała nagłych olśnień, to znów nachodziły ją wspomnienia. Miewała napady rozpaczy, dumy, namiętności źrącej, a nadewszystko widziała nieodmienną zatratę swą, dzieło losu, przeciw któremu walczyć niesposób. Uczucie to, zrazu przygnębiające, potem ponure, rozpłynęło się zczasem w bezwład, którego oddalający się zwolna smutek nabrał potem przedziwnego tonu rozkoszy... Nie rozumiała teraz już samej siebie.
Pewnej nocy zobaczyła się we śnie. Była w lesie pełnym pąków, była sama. Biegała poprzez gąszcz, a gałęzie czepiały się jej sukni. Chwytały ją mokre krzewy, wyrywała im się, ale odzież darły na niej i za chwilę spostrzegła ze wstydem, że jest napół naga. Pochyliła się, naciągając na siebie strzępy sukni i nagle spostrzegła na ziemi, pod kupką oblanych słońcem liści, owalny koszyczek. Liście nie były żółte, ale srebrzysto białe, jak kora brzozy, jak biel delikatnej bielizny. Bielizna ta zaczęła się poruszać. Wyciągnęła rękę, serce jej zabiło... zbudziła się. Ale wzruszenie nie minęło... Nie wiedziała, co to znaczy...
Przyszedł dzień, w którym zrozumiała. Nie była już sama. Wstało w niej życie drugie, życie nowe...

267