Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/54

Ta strona została przepisana.

czo przez cały dom, nie puszczając jej rąk, pożerała ją jeno oczyma i śmiała się grubo, a głupkowato, jak uszczęśliwione dziecko...
Nic się nie odbyło tak, jak przewidywała. Nie przyszło jej na myśl ani jedno z przygotowanych zdań powitalnych. Nie posadziła nawet Sylwji na obranem miejscu. Odwrócone do okna plecami, usiadły obie na sofie, i patrząc sobie w oczy, mówiły niedosłyszalnie:
Anetka: Nakoniec przybyłaś!
Sylwja: Przybyłam do ciebie!
Ale Sylwja zauważyła, że siostra jest ubrana do wyjścia, przeto spytała:
— Miałaś iść.
Anetka zaprzeczyła głową, nie dając wyjaśnienia. Sylwja zrozumiała i pochylona szepnęła:
— Do mnieś się wybrała?
Anetka zadrżała i odrzekła, opierając policzek na jej ramieniu:
— Niepoczciwa!
— Dlaczegóż to? — spytała Sylwja, dotykając kątem ust brwi Anetki.
Nic nie rzekła, ale Sylwja znała odpowiedź. Uśmiechnęła się chytrze, patrząc na siostrę, która unikała jej oczu. Ta namiętna dziewczyna straciła naraz cały temperament, ogarnęła ją bojaźliwość, otaczając niby siecią. Siedziały bez ruchu

42