Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/62

Ta strona została przepisana.

tem budziło coś w rodzaju resztek nienawiści. Były dwoma wrogiemi rasami i klasami, i nie dając poznać po sobie, Sylwja podczas wizyty u siostry porównała jej życie ze swojem.
Myślała:
— Koniec końcem widzisz, każdy ma coś dla siebie. Ja posiadam to, czego ci brak. Sądziłaś, że mnie masz, a to nieprawda. Rób sobie dalej pogardliwe miny, odymaj swe wypukłe wargi. Zadałam cios twym przesądom... ach co za cios, biedna moja Anetko!...
Śmiejąc się z osłupienia, jakie wyczytała na twarzy siostry, składała na swej dłoni pocałunek i zasyłała go nieobecnej. Mimo jednak, że przejście było dla Anetki ciężkie, nie gniewało to Sylwji. Mówiła jak do dziecka, nie chcącego połknąć łyżki gorzkiego lekarstwa, dmuchając niby to i przybierając ton żartobliwie serdeczny:
— Ano... otwórz dziobek, mała! Hopp... już po wszystkiem!
Nie szło zresztą o same konwenanse. Sylwja wiedziała, że dotknęła inne, głębsze uczucie siostry i szelma cieszyła się, czując jaką ma nad nią władzę. Wiedziała, że uczyni, co tylko zechce.
— Biedna Anetko, — mówiła sobie pofikaj trochę nogami! — pewną się czując, że ją „dostanie“ i szyderczo, a czule jedno-

50