Pewnego poniedziałku zrana, Sylwja wyszła po sprawunki i nagle na ulicy de Sèvres, spostrzegła o kilka kroków przed sobą Anetkę, idącą w tym samym kierunku. Poszła za nią i ubawiło ją bardzo, że ją obserwuje. Anetka stawiała duże kroki, jak zawsze. Sylwja drepciła żywo, szybko, tanecznie, śmiejąc się z męskiego, sportowego chodu siostry, musiała jednak oddać uznanie harmonji jej pięknego, silnego ciała. Z podniesioną głową, nie patrząc wokół, szła Anetka zatopiona w myślach, Sylwja ją dogoniła i kroczyła tuż obok trotuarem, a tamta nie widziała nic. Naśladując jej krok, zezowała na policzek starszej siostry, przybladły jakby trochę. Nie obracając głowy, poruszyła wargi cichym szeptem:
— Anetko!
Niesposób było w rozgwarze ulicznym dosłyszeć i Sylwja zaledwo mogła pochwycić słowo, mimo to jednak Anetka usłyszała. A może jeno uświadomiła sobie obecność owego szyderczego