sobowtóra, eskortującego ją od chwili w milczeniu. Ujrzała tuż przy sobie profil wesoły i wargi poruszające się bezdźwięcznie, oraz oko roześmiane, zezujące ku niej. Zatrzymała się ruchem gwałtownej, nagłej radości, jaki raz już zdumiał i pociągnął Sylwję, wyciągnęła ramiona w porywie całej swej istoty, a Sylwja pomyślała:
— Rzuci się na mnie...
Ale za moment opanowała się i rzekła niemal chłodno:
— Dzień dobry, Sylwjo!
Ale policzki jej zarumieniły się i nie mogąc utrzymać sztywnej miny wobec wybuchu śmiechu psotnicy, zaśmiała się wraz z nią, mówiąc:
— Złapałaś mnie!
Sylwja ujęła jej ramię i ruszyły razem, starając się, w odruchu serdeczności, dostosować wzajem swe kroki.
— Szłaś ze mną długo? — spytała Anetka.
— O, przeszło pół godziny! — zapewniła natychmiast Sylwja.
— Niepodobna! — krzyknęła łatwowierna siostra.
— Obserwowałam twe ruchy! Widziałam wszystko! Mówiłaś głośno do siebie.
— To nieprawda! Nieprawda! zaprotestowała Anetka. — Jesteś szkaradna kłamczyni.
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/65
Ta strona została przepisana.
53