zdania. Powtarzały nikle jakąś historję, plan, czy wspomnienie z pracowni, lub fragment miłosny, a wreszcie obraz kapelusza. W połowie każdej z takich rzeczy wszystko znikało i grążyło się w stawie snu.
— Ależ Sylwjo! — protestowała sama przez sen. — Jakże możesz tak żyć. Wyjdź z tego stanu.
Otwierała jedno oko i, spostrzegłszy pochyloną nad sobą siostrę, czyniła wysiłki, by rzec (słowa nie chciały się formować):
— Obudź mnie, Anetko!
Anetka mówiła:
— Wstawaj, śpiochu! — śmiała się i potrząsała nią. Nieraz Sylwja udawała dziecko.
— O, droga matusiu, cóż się ze mną stało, żem taka śpiąca?
Wielka miłość Anetki przejawiała się w czułości macierzyńskiej. Siedząc na łóżku, patrzyła w tę ukochaną, przytuloną do jej łona głowę i wydawało jej się, że to jej własna córka. Sylwja poddawała się biernie, wyrzekając jeno czasem:
— Ach! Jakże trudno mi się będzie potem jąć pracy!
— Nie wrócisz do roboty!
— Ale cóż znowu! — buntowała się Sylwja. — Muszę!
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/89
Ta strona została przepisana.
77