Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/102

Ta strona została przepisana.

dla niego samego, dla pięknych jego oczu, ale wiedział, dobrze, iż jest to niemożliwe, gdyż daleko mu było do piękności i osobistego uroku. Miał atoli tę słabostkę, że pragnął małżeństwa z miłości... rzecz to śmieszna... nieprawdaż? Sam wzruszał ramionami, gdyż nie był wcale naiwny, a jako sceptyczny Francuz, znał życie i kobiety. Niestety, pożądania serca są silne... dziwnie silne! Czemużby go któraś pokochać nie miała? Wszakże wart był tyle co inni!... Z tego też powodu był naprzemian skromny i nudny niemal, a ciągle śledził niezręcznie sytuację, pytając wielkiemi, niebieskiemi oczyma:
— Kochaszże mnie?...
Sylwja robiła minki słodkie... niby tak... niby nie... wiedząc, że niepewność podsyca miłość.
Gdy się znalazły same, powiedziała Anetka:
— Nie igraj z nim zbytnio.
— Czemużby nie? — odparła Sylwja, przeglądając się w zwierciadle. — Rzecz warta trudu.
— Więc to sprawa poważna?
— Zupełnie poważna.
— Nie wyobrażam sobie ciebie żoną.
— Zobaczysz mnie jeszcze kilka razy w tej roli.
— Nie lubię żartów na ten temat!
— Na jakiż więc temat żartować...? Jesteś czemś w rodzaju Armji Zbawienia... czy pani Booth (wymawiała: Botte)... No, nie marszcz czoła! Nie porzucę tej potrawy przed skosztowaniem. Chcę małżeństwa na stałe, gdyby jednak minęło prędko, przystanę i na to.
— Nie boję się o ciebie! — powiedziała Anetka.
— Doprawdy? A więc o niego? Dziękuję! Zajął cię, widzę!

98