Ślub odbył się pewnego, słonecznego dnia zimowego.
Selve zabrał potem wszystkich do lasku Vincennes, gdzie się bawiono wesoło, a Anetkę porwał też nastrój ogólny. Dawniej raziłaby ją niezawodnie hałaśliwość tych, nieco prostackich rozrywek, teraz jednak śmiała się wraz z dzielnymi chłopakami i dziewczętami, świętującymi rzadko w ciągu pracowitego życia swego. Wzięła udział w zabawie i zachwycała wszystkich zapałem swym. Dziwiło nawet Sylwję to szczere rozradowanie siostry, zazwyczaj chłodnej i wzgardliwej. Grała w ciuciubabkę, z chustką na oczach, zarumieniona, z otwartemi ustami, roześmiana, wnosząc głowę i rozpościerając ramiona, jak skrzydła, stąpając szerokiemi krokami, potykając się i śmiejąc w głos... Któż posiądzie namiętne ciało tej dziewczyny, ślepej w tej chwili? Kogo ona weźmie? Nie jeden tak pytał, patrząc na Anetkę. Lecz ona myślała jeno o grze samej. W cóż się obróciły wczorajsze, ciążące jej troski, gdzie znikła mina ponura, odęta, nieprzytomna? Wszystko znikło, a Sylwja przypisywała to sobie, że zdołała rozruszać siostrę i radowała się wielce. Ale Anetka wiedziała, że powód tkwi gdzieindziej. Nie dlatego się śmiała, że wesele ulżyło jej troskom, ale przeciwnie ulga w troskach umożliwiła jej śmiać się na weselu...
Cóż się tedy stało? Dziwna owa rzecz nie była dziełem jednego dnia, mimo, że dnia jednego wyszła na jaw.