Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/111

Ta strona została przepisana.

idealizowała ich wcale. O, nie! Dziwiło ją nawet, że można zakochać się w mężczyźnie. Niezbyt to piękne zwierzątko! Trzeba chyba całkiem stracić głowę, by się wydał ponętnym? Córka Rivière’a, prawowita Francuzka, mocnego klasycznego gatunku, która czytywała Rabelaisa i Moliera, powtarzała słowa Doryny, skierowane do Tartufa.
Drwiąc nibyto z miłości (ach, cóż za kłamstwo!), prowokowała ją i nosiła ją w sercu swojem, robiąc przytem minę zaspanej i chytrej jednocześnie. Drobne te utarczki poprzedziły właściwy atak. Nadciągał nieprzyjaciel... kochanek!...

Jakże było jednak można przypuszczać? Każdy inny, mniejsza z tem! Ale on? To chyba żart!
Juljan Dumont liczył tyle lat mniej więcej co Anetka, to jest około trzydziestu. Średniego był wzrostu, trochę za barczysty, o smutnym nieco wyrazie twarzy, któraby była nawet niemiła, gdyby nie oczy dość piękne, ciemne, słodkie, poważne, a korne i pieszczotliwe, gdy zostały przyswojone. Czoło miał kościste, ze zmarszczką pośrodku, nos duży, policzki wydatne, krótką, czarną brodę, usta przyjemne, skryte pod wąsem, za długim nieco (krył jakby z rozmysłem to, co miał najładniejszego). Cera Juljana była matowa, żółtawa, niby stara kość słoniowa, jak to bywa u człowieka żyjącego więcej książkami, niż słońcem. Nie brak było inteligencji ni dobroci jego twarzy, trochę ponurej, skupionej w sobie, nie wyrzeźbionej dotąd dłutem namiętności. Całokształt dawał wrażenie niepewności i zniechęcenia.
Był naiwniejszy i świeższy od Anetki, która zachowała też dużo tych cech. Mimo doświadczenia,

107