wiele, ale zato paplała Anetka. Rada była zmartwychwstałej przeszłości, w której Juljan stanowił, coprawda, ogniwo zupełnie banalne i bardzo dalekie. Farandola pobiegła swoją drogą, on zaś został. Ale roześmiane oczy Anetki mówiły, że go pamięta, to też, skutkiem onieśmielenia nie wiedział, co mówi. Starał się niezręcznie taić wrażenie, jakie odniósł. Była mu teraz piękniejszą jeszcze niż ongiś, ale zarazem bliższą, bardziej ludzką... zgoła nową. Nie wiedział, czemu tak jest, nie wiedział nic, żył na uboczu, a plotki paryskie nie docierały do niego. Spytał, czy zawsze jeszcze mieszka przy Quai de Boulogne.
— Jakto? — zawołała. — Nie wiesz pan? Oddawna wyrzucono mnie stamtąd.
Nie rozumiał, więc wyjaśniła mu pokrótce, wesoło, że straciła majątek przez zaniedbanie własnych interesów.
— Dobrze się stało! — zakończyła, potem zaś jęła mówić o czemś innem, nie wspominając słowem o swem życiu. Nie chciała się kryć, ale te sprawy nie obchodziły nikogo. Przyznałaby się, oczywiście, gdyby nastawał i pytał. Ale nie śmiał tego uczynić... a w głowie mu huczała tylko jedna jeno myśl, że jest uboga, jak on uboga. I powiał zaraz wiatr nadziei.
Chcąc to ukryć, pochylił się z miną koleżeńską nad broszurą, którą czytać przestała.
— Co pani czyta?
Zaczął przeglądać stertę miesięczników.
— Pragnę odzyskać czas stracony, a to rzecz trudna. Od lat pięciu zarabiam na życie, daję lekcje i brak mi czasu. Korzystając ze świąt wielkanocnych i wolności, pochłaniam bibułę podwójnemi kęsami! Ot widzisz pan. Ale podołać trudno, tyle jest do zro-
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/115
Ta strona została przepisana.
111