mu za złe ten brak szacunku, zlodowaciała też, a za moment pycha Juljana leżała w gruzach. Siedzieli teraz sztywni oboje, jedno bowiem mówić nie śmiało, drugie zaś czekało z miną dumną i wzgardliwą...
— Nie sądź, niezdaro, że ci będę dziś pomagała! — błysło Anetce przez myśl.
Zaraz jednak dostrzegła komiczną stronę sytuacji, a spojrzawszy z pod oka na żałosną minę zdobywcy, roześmiała się w głos. To jej przywróciło swobodę i przybrała ton koleżeński. Juljan nie zrozumiał, ale także stał się naturalny i zaczęli rozmawiać po przyjacielsku.
Anetka opowiedziała mu, jak ciężko pracuje, i wyspowiadali się sobie wzajem, że nie byli stworzeni do swego zawodu. Juljan miał wielkie zamiłowanie dla gałęzi wiedzy, którą wykładał, niestety jednak...
— Uczniowie nie mogą pojąć! Siedzą zaspani, mrugając przygasłemi oczyma. U niektórych tylko widać błysk myśli, reszta to masa ciężka, znudzona, którą można tylko poruszyć na moment (i to nie zawsze), a zaraz wraca do martwoty stawu. Cóż zeń można wyłowić? Zresztą biedni chłopcy nie winni temu wcale. Są ofiarami demokratycznej manji, by wszyscy równo wchłaniali daną ilość wiedzy i to przed wiekiem normalnym, kiedy zaczyna się rozumieć. Potem następują egzaminy, czyli konkursy gospodarcze, gdzie się waży skrupulatnie produkty, które każdy co prędzej zwymiotuje, zachowując na całe życie wstręt do nauki.
— Lubię dzieci, — odparła ze śmiechem Anetka — nawet najniewdzięczniejsze i żadne mi nie jest obojętne. Radabym je wszystkie poznać i porwać za sobą. Ale trzeba się ograniczać... nieprawdaż? Wystarczy jedno...
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/121
Ta strona została przepisana.
117