gadanina na ten temat w pracowni Sylwji obudziła bardzo wcześnie jego uwagę. Dziewczętami wstrząsał lekki dreszczyk, gdy paplały o wypadkach, nagłej śmierci, chorobach, pogrzebach i nie ustawały, ni na chwilę. Śmierć je podniecała, a zwierzęcy instynkt malca jeżył się na dźwięk tego słowa. Chciał o to zapytać matkę. Ale nawskroś zdrowa Anetka nie wspominała nigdy o śmierci i nie zajmowała się nią wcale w tym okresie życia, gdyż miała co innego do roboty. Kto musi zarabiać na życie i myśleć o sprawach codziennych, dla tego kwestje zagrobowe są zbytkiem i przychodzą na myśl dopiero w chwili, gdy ktoś bliski przeniósł się na tamten świat. Miała syna po tej stronie, a zresztą, gdyby go straciła, życie i śmierć przestałyby mieć wszelką wartość. Była zbyt namiętna, by poprzestawać na świecie niematerjalnym, bez ciała, które kochać można.
Widząc jednak jak jest silna, nieugięta, zapracowana, niebaczna na jego obawy, Marek wstydził się okazać słabym. Musiał tedy radzić sobie sam. Nie łatwe zadanie. Ale uprościł sobie kwestję do granic, jakie mu były na rękę. Śmierć to znaczy, że umierają różni, inni ludzie. Jest to zresztą ich sprawa. Idzie o to wyłącznie, czy umrzeć muszę... ja?
Sylwja powiedziała przy nim raz:
— Wszyscy kiedyś pomrzemy!...
Zapytał:
— I ja także?
Roześmiała się.
— O, ty masz jeszcze dość czasu.!
— Ile?
— Aż do starości.
Ale wiedział dobrze, że nieraz grzebią małe dzieci.
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/179
Ta strona została przepisana.
175