Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/180

Ta strona została przepisana.

A zresztą nawet będąc starcem, nie przestanie być sobą. Marek umrze pewnego dnia... To go przeraziło. Czyż niema sposobu uniknąć tego? Musi być gdzieś coś, niby gwóźdź w ścianie, o co się człowiek czepi... Nie chcę umierać... nie!
To uczucie mogło go właśnie, jak wielu, zawieść prosto do Boga. Ale matka nie szukała takiego oparcia, przeto porzucił tę myśl. Nawet krytykując Anetkę, ulegał jej wpływowi. To, że mimo owej ewentualności była spokojna, nie dodawało mu wcale otuchy, natomiast nakazywało trzymać się odpornie, jak ona. Niedarmo jest się synem Anetki, mimo nerwowości i wątłego nieco ciała. Jeśli kobieta nie boi się, to cóż dopiero ja!
Tylko nie był w stanie nie myśleć o tem wszystkiem, jak dorośli. Trudno odpędzić napływające myśli, zwłaszcza nocą... kiedy się nie śpi. Trzeba tedy myśleć i nie bać się... Cóż się dzieje z człowiekiem po śmierci?...
Oczywiście, nie znalazł odpowiedzi. Strzeżono go też od widoku pogrzebów. Widział jeno w muzeum parę razy ryciny. Wyciągnięty na łóżku, dotykał swego ciała... Jakże się dowiedzieć? Nierozważne słowo otwarło mu, tuż w pobliżu, okno na przepaść, w którą spojrzeć pragnął.
Pewnego dnia letniego stał bezczynny przy oknie, łapał muchy i wyrywał im skrzydła. Bawiło go ich bzykanie, ale nie chciał im zresztą zrobić nic złego. Były to żywe zabawki, których psucie nie kosztowało nic. Na tej zabawie przyłapała go matka. Nie mogąc się pohamować, potrząsnęła gwałtownie chłopcem i krzyknęła, że jest obrzydliwym nikczemnikiem...

176